Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i niedźwiedzia, aż hen — nad Pejpus — na północy, a szlakiem ryb — na Dnieprowy rozlew — na południu!
Kto wie, czy nie ogień to osiedlił po ostrowach najdawniejszych Poleszuków — tych, którzy byli gdzieś w błotnistej ziemi, na brzegach swoich „rieczyszcz“ lub w kniei?
Być może, pożary leśne, tak często szalejące w tym kraju pasterzy i łowców, tam i sam wypaliły i wysuszyły znaczne połacie borów i mokradeł, a Poleszucy, zbaczni na wszystko, co daje korzyść, postawili tam swe kurenie, a potem, gdy rodziny stały się liczniejsze, — klecie i „swyronie“ — wszelkie chutory ze zwykłemi zabudowaniami.
Ogień również dostarczył najpierwszych i najpotrzebniejszych nawozów — popiołów, pozostających po wypalonych torfach i drzewach.
Bujnie wyrastały na pogorzeliskach i wyżarach trawy wszelakie, zielska i chwasty, a Poleszuk, patrząc na to, spróbował ruszyć sochą ugory dzikie, rzucić w odwalone skiby ziarna żyta, jęczmienia i lnu. Tak to powstać mogły pierwsze pola dawnych ludzi leśnych.
Wszystko tu, zda się, źródłem swem ma ogień. Czy ten, który złocistemi strugami spływa z oblicza słońca — Jariły, czy też ten, który zaklęty wolą człowieka, czai się i czeka cierpliwie, ukryty pod szarą warstwą popiołu w „łuszce“ na przedpiecku.
Ogień — to fetysz poleski, potężny, dobrotliwy bóg lub zawsze wierny, choć nieraz buntowniczy i drapieżny bożek domowy, ujarzmiony i do pomocy człowiekowi przez Jariłę-ojca dany.