Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Małachowski poszedł oglądać budowlę Joego. Mały Anglik zbudował trzy naraz twierdze, a pomiędzy swemi portami przeciągnął zawieszone na drągach grube druty.
— Co to jest? — zapytał Alfred. — Telegraf?
— Nie, to most, łączący obydwa moje miasta, — odparł Joe.
— Chodźmy do domu, bo już czas na obiad! — zawołała Manon.
Umywszy ręce, powalane ziemią i gliną, pobiegli w stronę miasta.
Po obiedzie wszyscy znowu się spotkali na placu tennisowym.
Znowu wygrywali set po secie Manon z Alfredem, nareszcie Hans krzyknął:
— Dość tego! Jutro będziemy grali w innym składzie, bo tak to nie ciekawe. Zawsze przegramy.
— Dobrze! — zgodziła się, gniewnie marszcząc brwi, dziewczynka. — Dobrze, skoro boicie się Alfreda...
Hans i Borys nic nie odrzekli, lecz Joe, spokojnie patrząc na nią, odparł:
— Przyznajemy, że gra lepiej od nas wszystkich.
Chłopcy zbliżyli się do Alfreda i zaczęli naradzać się z nim co do niektórych uderzeń rakiety.
Borys tymczasem podszedł do Manon i coś opowiadał jej przyciszonym głosem.
Dziewczynka nagle zasłoniła twarz rękami i wykrzyknęła:
— Ależ to straszne?! Muszę zapytać o to Alfreda...
Borys zmieszał się i odparł szeptem:
— Powiedziałem o tem tylko tobie, Manon...
— Tak, tak, ale Alfred musi o tem wiedzieć i zaprzeczyć, jeżeli to jest nieprawda! — zawołała.
Borys chciał odejść, lecz ona schwyciła go za rękę i zawołała:
— Alfredzie, Joe, Hansie, chodźcie tu!
— Co takiego? — pytali chłopcy, otaczając ją i patrząc ze zdumieniem na pobladłą i przerażoną twarzyczkę przyjaciółki.
Dziewczynka, ciężko oddychając, zaczęła mówić urywanym głosem: