Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech pan odeśle sanitarjusza. Chcę z panem pomówić, prosić o bardzo przyjacielską i, być może, ostatnią przysługę.
Po odejściu sanitarjusza Hans ściskając dłoń Małachowskiego w swoich suchych, gorących rękach, zaczął szeptać:
— Mnie się zdaje, że umrę, bo źle jest ze mną... Ale to nic! Lepiej umrzeć teraz, niż później, gdy będziemy pogardzeni i potępieni przez wszystkie ludy! Nie chciałbym jednak umrzeć, nie zobaczywszy przedtem panny Manon... bo, będę szczery, ja kochałem i kocham ją!... Innej kobiety nie kochałem nigdy. Ja wiem, że to wszystko mrzonki! Zbyt wielkie różnice zasadnicze dzielą nas, a teraz... moje nazwisko tak wrogie aljantom i jej własny dramat wyryły między nami przepaść... Jednak... ja nie chcę umrzeć, nie ujrzawszy jej przedtem!... Pan mnie rozumie... i dopomoże w tem...
Zmęczył się, zamknął oczy, ciężko oddychając i dusząc się suchym, rozdzierającym pierś kaszlem.
Alfred Małachowski podniósł na niego ponure swoje oczy, a na surowej twarzy odbił się wyraz wzruszenia i współczucia.
— Rozumiem — odparł cicho, — rozumiem i zrobię wszystko, co jest w mojej mocy!
— A śpiesz się... pan... śpiesz! — padło z ust chorego głuche, niewyraźne żądanie, czy błaganie.
Alfred dostrzegł wpite w twarz swoją oczy, pełne łez i niemej prośby.
Nic nie mówiąc, skinął głową i skierował się ku wyjściu.
— Powiedz pan jej... — zatrzymał go Hans, — powiedz, przypomnij jej własne słowa, że... kobieta-lekarz... skuteczniej od mężczyzny potrafi... ukoić ból i tęsknotę cierpiącego... może, umierającego już...
Umilkł i, odwróciwszy twarz do ściany, dyszał ciężko, walcząc z duszącym go kaszlem.
Cicho wślizgnął się do pokoju sanitaijusz i podał choremu lekarstwo.
Kapitan leżał nieruchomy z szeroko otwartemi oczami.