Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słaniający się niemiecki żołnierz z trudem kierował końmi. Siedząca obok niego, owinięta w kołdrę, uszytą z różnobarwnych gałganków, francuska sanitarjuszka patrzyła przed siebie nieruchomym, nieprzytomnym wzrokiem. Dwaj niemieccy żołnierze w hełmach kroczyli tuż przy furgonie, ponurzy i skupieni.
Jeszcze chwila i otoczyli ich wybiegający z okopów francuscy piechurzy.
Manon de Chevalier na wszystkie pytania odpowiadała milczeniem.
Nie rozumiała słów, skierowanych ku niej, a może nawet nie słyszała ich.
Na skamieniałej twarzy zastygł wyraz bólu i wstydu.
Maks słabym głosem, co chwila odpluwając bulgoczącą mu w płucach krew, i oficer ze strzaskaną odłamkiem szrapnela szczęką dawali zeznania, siedząc przed dowódcą odcinka Craonne.
Oficerowie sztabowi stali w milczeniu. Na ich wychudłych, bladych twarzach i w pałających oczach, zjawił się wyraz zaciętości i pogardy.
— To nie ludzie, to dzikie zwierzęta! — szeptali.
— Tak, messieurs, — powtarzał, kiwając głową, starszy z niemieckich żołnierzy. — Już powiedziałem to tam na polu. Ale nie wszyscy tacy, nie wszyscy! Gott!
Zakrył sobie twarz rękami, jak gdyby spadł na niego policzek bolesny.


ROZDZIAŁ XI.

Krwawa wojna pozycyjna wciąż trwała w Argonnach.
Wszyscy rozumieli, że niemiecką armję wstrzymano w jej pierwotnym pędzie i że losy wojny zależą odtąd od dobrego zaopatrywania wojsk i od ich wytrzymałości nerwowej.
Broniono tu każdej piędzi ziemi. Po bitwach posuwano się lub cofano o kilkanaście metrów zaledwie. Okopy nieprzyjacielskie leżały nieraz tak blisko od