Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pomogła rannemu usadowić się na wozie i poszła ku domowi.
Zbliżywszy się do Niemca, obejrzała ranę.
— Macie przestrzeloną pierś, — szepnęła, — odwiozę was do waszego szpitala. Inaczej — umrzecie...
Żołnierz skinął głową i nagle porwał ją za rękę, przyciskając do niej usta.
Długo mozoliła się Manon, aż Niemiec wdrapał się na kozioł, gdyż koniecznie chciał powozić, aby dopomóc sanitarjuszce.
Furgon powracał dawną drogą.
Minęli opuszczone przez Niemców ruiny zamku i wyjechali na pole, gdzie niedawno ludzie bili się na bagnety i ręczne granaty.
Z wykrotów wyszli dwaj pozostali wywiadowcy.
— Stój! — zawołali, podnosząc karabiny.
— To ja — Maks Schultz, — odpowiedział powożący żołnierz.
Zbliżyli się. Maks długo opowiadał o tem, co zaszło przed domem, stojącym w polu, gdzie ich przyłapał jakiś podjazd, a później szeptać zaczął i oczami wskazywać na nieruchomą, zastygłą postać sanitarjuszki.
— Porzucili nas! — zakończył Maks swoje opowiadanie. — Wojska cofają się...
Żołnierze milczeli, nareszcie starszy z nich, dotykając dłoni Manon, — zapytał cichym głosem:
— Skrzywdzili panienkę?
— O, tak! — szepnęła, raczej jęknęła ledwie dosłyszalnym głosem.
— Dzikie zwierzęta, potwory, psy wściekłe! — wrzasnął Niemiec i, z całej siły uderzywszy karabinem o zmarzłą ziemię, strzaskał go, a pozostający w ręku odłamek odrzucił daleko. — Dość tego! Niech będzie wojna, ale nie zbrodnia, której wnukom naszym inne narody nigdy nie przebaczą! Panienko! Idziemy z wami...
Furgon ruszył naprzód.
Gdy pierwszy brzask rozświetlił pole, wysunięte na czoło warty francuskie ujrzały dziwne widowisko.
Droga sunął wóz ze zwisającemi pękami słomy.