Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— E—e, daj spokój, Johannie! — odezwał się drugi. — Widziałeś, że pomagała naszemu oficerowi?
— Pewno, że się nie godzi krzywdzić takiej! — dodał trzeci.
— Mam rozkaz i muszę go wykonać! — nalegał pierwszy surowym głosem. — No, madame, jedź za nami! Bierzemy cię do niewoli.
— Pozwólcie mi dowieść rannych, którzy inaczej umrą! — prosiła Manon, składając ręce.
— Opatrzą ich w naszym lazarecie! — machnął ręką, unikając jej wzroku starszy żołnierz. — Mamy rozkaz, więc musimy odstawić panią do sztabu. Maksie, pojedziesz z furgonem, a omijaj St. Erme od wschodu, bo pod artylerję trafisz.
— Dobrze! — odpowiedział niechętnym głosem Maks, kierując się wraz z sanitarjuszką w stronę wozu. Dwaj pozostali ukryli się w wykrotach.
Maks zaciął konie i pojechał.
Manon widziała połyskujące światełka na lewo od drogi.
Zrozumiała, że omijali zamek St. Erme.
Uprosiła żołnierza, aby się zatrzymał, gdyż chciała napoić rannych i zmienić opatrunek oficerowi. Niemiecki żołnierz dopomagał jej. Wyciągnął z wozu skrwawioną słomę i z pobliskiego stoga przyniósł świeżej. Napompował do butli wody ze stojącej przy drodze studni i pojechał dalej.
Jadąc, ciągle mówił do Manon, ucieszony, że sanitarjuszka rozumie po niemiecku.
— Co, u djabła ciężkiego? — mruczał. — Odjechaliśmy już daleko. Sztab nasz pozostawał tuż za zamkiem, a tymczasem ciemno dokoła, żadnych wart nie spotykamy...
Jechali jeszcze dobrą godzinę. Miejscowość wciąż była pustynna.
Mijali spalone, zburzone wioski i samotne domy w zwaliskach.
Nagle niedaleko w polu błysnęło światełko.
— Nareszcie! — zawołał Maks. — Niech madame trzyma lejce! Pójdę dowiedzieć się o sztab.