Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

toni wypływał szczęśliwie i wychodził na brzeg, na słońce, które przyświecało mu jak każdemu innemu, na murawę, gdzie szemrały drzewa, pachniały kwiaty i uśmiechały się do niego oczęta dzieci.
— Zlepek — przyszło mu na myśl własne przezwisko, często słyszane. — Tak — zlepek, lecz nie dlatego, że w żyłach jego płynie krew mieszana, „trzech gatunków“. Nie! Zlepkiem stał się z innej przyczyny! Duszę jego, złożoną z niezbadanego dotąd jądra, oblepiły różne naleciałości, nawarstwione w ciągu ciężkiego i zawiłego życia nędzarza od lat dziecinnych, narzucone bez ładu twardą walką o byt, zrozumieniem surowej prawdy, że tylko silny i wolny przetrwa wszystko i zwalczy. Siłę widział w brutalnej odwadze i podstępie zuchwałym, wolność — zrzuceniu z siebie więzów moralnych. Z biegiem czasu walka straciła na napięciu; już się zbliżała chwila zwycięstwa, już rdzewieć zaczęła niepotrzebna nadal zbroica dla obrony i oręż dla napadu; wtedy warstwy obce nieznacznie odpadać zaczęły, jak potrzaskana skorupa, jak zbutwiała kora, a tajemnicze jądro tu i ówdzie wyzierać już poczynało. Czuł to w rożnych momentach swego istnienia, aż wreszcie w ten różnorodny zlepek uderzył cios. Wielka wojna, krwawe pokłosie obłędu wieku, śmierć, szalejąca obok niego, śmierć usprawiedliwiona i rozgrzeszana przez tych, którzy padli w jej podmuchu. Proces duchowy nabierał gwałtowności, chociaż nie został jeszcze ogarnięty rozumem, sprawiał ból i przejmował trwogą. Teraz, w tej oto chwili zakończył się odrazu, w okamgnieniu. „Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości i dla niej cierpią prześladowania; błogosławieni pokój czyniący; błogosławieni