Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąca miłosierdzia dla bliźnich, pokoju i ciszy czystego serca dla wszystkiego, co żyje. Skąd to przyszło na niego? Być może od chwili rozmowy ze skromnym, śmiesznym plebanem wiejskim z pod Compiègne?
Zaczął się zastanawiać nad tem i przypomniał sobie wyraźnie, że zawsze wyczuwał niejasno jakiś cel, do którego dążył przez powikłaną sieć dróg i ścieżyn krętych. Grzeszył i chadzał nieraz nad skrajem zbrodni, lecz, wybrnąwszy, zapominał o tem, jak o rzeczach lub zdarzeniach, całkiem niepotrzebnych, zbytecznych, przypadkowo się trafiających na jego drodze. W głębi duszy miał zawsze tajemniczą, niczem nieuzasadnioną pewność, że zmierza ku czemuś wielkiemu; była to jakaś magja, potężna i dziwna intuicja, dająca mu moc utrzymania się zawsze na powierzchni i wydobywająca go z nicości i pohańbienia niemal bez udziału woli. Wszędzie gdziekolwiek się obracał, z kimkolwiek przebywał, zawsze stawał się tym spostrzeżonym i wyróżnionym, tym potrzebnym i nieraz — niezastąpionym, z którym się liczono poważnie, a w chwilach, gdy zdawało się, że już padał, — nagle otrząsał się i potrafił wzbudzić dla siebie podziw, a nawet pewnego rodzaju szacunek, graniczący z lękiem.
Miłość ludzka nie szła za nim, to — prawda... Rozumiał teraz, że nie mogło być inaczej. Sam bowiem kroczył drogami rzadko uczęszczanemi, zwodniczemi i rozstajnemi, bezwiednie szukając jedynej, prawdziwej, swojej drogi, która wydawała się innym obcą i niebezpieczną. Było rzeczą niepojętą, że z najbardziej zawiłych labiryntów życiowych wychodził zawsze cało, w sposób, który nazwać mógłby cudownym, gdyby wierzył w cuda. Z najczarniejszej