Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A gdybym tak poprosił, żeby pani wyrzuciła te róże i nie poszła dziś do opery?
Wzruszyła ramionami i opuściła oczy.
— Zrobiłabym to! — rzekła wyzywająco.
Zaśmiał się wesoło.
— Żartowałem, panno Iwono! Nie cierpię być wdzięcznym i nie bardzo cenię to, co się robi tylko przez wdzięczność!
Iwona patrzyła na niego przenikliwie i milczała.
— Wdzięczność to coś z jałmużny, albo spłacania długu... — dodał Nesser po chwili.
Nic mu na to nie odpowiedziała.
Reporter spojrzał na zegarek i zawołał:
— Spóźniłem się! Już od pół godziny czeka na mnie poczciwy Fougères. Mamy dziś przed sobą bardzo ciekawą wyprawę... do rewolucjonistów, z którymi nasz przyjaciel, jako radykał, jest w dobrej komitywie. Życzę pani wesołej zabawy w teatrze!
Wyciągnął do niej rękę. Nie podała mu swojej. Nesser zajrzał jej w oczy. Przysłonięte były znaną mu mgiełką, przez którą zobaczył wyraźnie namiętne oczekiwanie i dziwną, pokorną uległość, działającą mu na zmysły.
Iwona Briard powolnym krokiem, kołysząc biodrami, zbliżyła się do stołu. Wziąwszy bukiet i bilety, pozostawione przez barona, poszła do kominka i cisnęła je do ognia. Po chwili, rozrzucając jarzące się węgle, wpadło tam też pudło cukierków. Dziewczyna patrzyła na płomień, liżący świeże róże i chciwie ogarniający papier. Para i dym ulatywały w górę.
Nesser stanął za Iwoną, prawie dotykając piersią jej pleców. Zadrżała całem ciałem, ramiona jej opadły, opuściły się bezwładnie; oddychała ciężko i po-