Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się społeczeństw ludzkich, a przecież nie zruszyły one ziemi z posad i praw przyrody nie zmieniły? Może on tylko pozornie zachowuje spokój, a dusza jego buntuje się i miota, że oto przeniknęliśmy w tajniki wszechświata i już czołem dumnem dosięgamy niemal wyżyn bóstwa, a w tej oto zgiełkliwej chwili pełnej jadowitych dymów, krwi i skowyczącego wokół żelaza, dwie położone naprzeciwko siebie pozycje, zajęte przez ludzi spokojnych, takich samych, jak on — uczonych, lub, jak Gillet, — rolników wiejskich, rzygają na siebie ogniem, stalą i niklem, w imię jakiegoś hasła?
Myśl Nessera nagle znieruchomiała.
Kapitan Delvert, podniósł lornetkę do oczu, pochylił się naprzód i donośnym, pewnym głosem wydał rozkaz:
— Marin, skoczcie do sierżanta Chevaillot i porucznika Perrin i powiedźcie im, żeby mieli w pogotowiu granaty ręczne... Zdaje mi się, że dostrzegłem podejrzany ruch wśród „boszów“.
— Niezawodnie, kapitan wie, co robi, i rozumie cel zbrodniczej rzezi! — z pewną zazdrością pomyślał Nesser.
Na dalszym odcinku dowodził strzelcami porucznik Riballier-des-Isles. Z karabinem, opartym o parapet, strzelał, wyrzucał łuski i znowu strzelał. Z lewej nogi spadła mu wstęga owijacza i mokła w kałuży. Prąd powietrza poruszał strzęp rozdartej na plecach kurty. Na spoconem czole zlepiły się włosy, oczy błyszczały nieprzytomnie, niby u człowieka, trawionego gorączką. Ruchy oficera stały się gwałtowne i szybkie. Od czasu do czasu, nie patrząc na ludzi, krzyczał do nich jedno i to samo: