Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwaliskach ziemi, kamieni i gruzów betonowych artylerzyści nie mogli spostrzec łamanej bruzdy rowów francuskich. Granaty spadły na własne okopy i jęły padać coraz częściej, z zawrotną szybkością, z celnością niezwykłą. Wybuchy ich wściekłe i drapieżne przyłączyły się do huku pękających pocisków niemieckich; siejąc zniszczenie i zabijając ludzi, rozrzucały i burzyły ostatnie schronisko obrońców.
— Sygnał dłuższego dystansu! — krzyknął kapitan do sierżanta.
Ten wypuścił racę, jarzącą się białym ogniem magnezji, a za nią — drugą — zieloną. Jednak francuskie działa długo jeszcze biły w nieszczęśliwą, zoraną, poszarpaną transzę. Nesser, zrozumiawszy, co zaszło, wepchnął Gilleta do głębokiej szczeliny w nasypie i umieścił się tuż przed nim, aby osłonić chłopaka przed odłamkami pocisków. Stał odwrócony do skarpy i widział wszystko, co się działo w transzy. Zdawało się, że żywej duszy w niej nie pozostało. Dymy czarne i żółte przewalały się w niej, masy piasku przytłaczały, a wyjące czerepy, niby młoty, uderzały w ziemię, wyrzucały kamienie i bluzgały błotem. Ludzie, przywarłszy do zbocza okopu, prawie niewidzialni na jego szarem tle, usiłowali wcisnąć się w ziemię, nie oglądali się poza siebie, szybkim ruchem, wystawiając głowę nad parapetem, oddając strzał. Błyskawicznie poruszały się zgięte w łokciu ramiona, wyrzucając wystrzelone naboje i wsuwając nowe. Z cichym brzękiem padały na ziemię dymiące się łuski mosiężne.
Nesser wytężył wzrok i patrzał, przebijając oczami ciemną zasłonę dymu i kurzu i jeszcze ciemniejszą, prawne nieprzeniknioną zasłonę, ukrywającą twarze