Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chłopak podniósł na niego błędny wzrok, lecz, spotkawszy się ze źrenicami Nessera, nagle zamrugał powiekami i wziął fajkę.
Dziennikarz zaśmiał się cicho i śmiał się długo i dziwnie.
— Co was tak ubawiło? — spytał kapral.
— Pomyślałem sobie w tej chwili, jak to rodzice tych malców mówią do siebie, że ich synowie psują powietrze ze strachu, niczem gazy trujące... — powiedział Nesser.
Kapral wszystko zrozumiał i, niby obojętnie wzruszając ramionami, mruknął:
— Gdzież tam?! To — dzielny żołnierz... Zobaczycie wnet!
Fajka powróciła do Nessera, a zamilkły nagle odcinek rowów natychmiast rozbrzmiał nowemi salwami. Chłopcy z pasją niezwykłą walili do „boszów“.
W innem miejscu jakiś niemłody już żołnierz o twarzy, wykrzywionej strachem, cisnął karabin o ziemię i usiadł, bezwładnie opuściwszy ręce.
— Zasłabliście? — zapytał go Nesser.
— Psia ich wiara! — zaklął strzelec, tupiąc nogami. — Niech im dzieci wymrą na najgorsze choroby!
— Do kogoż-to stosujecie takie piękne życzenia? — rzucił szyderczym głosem ochotnik.
— Do generałów naszych, fabrykantów, bankierów stosuję! — warknął, zaciskając pięści. — Ich to sprawka — ta wojna przeklęta!
Nesser zamyślił się na chwilę, a potem, siadając obok, szepnął:
— Któż to wie, czyja w tem wina?