Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wody! wody! — rwały się zewsząd obłędne okrzyki miotających się w gorączce ludzi.
Nesser zastąpił drogę przebiegającemu sanitarjuszowi, któremu krew ściekała z nosa na biały fartuch.
— Wody! — szepnął błagalnie. — Oni proszą wody...
Sanitarjusz spojrzał na niego nieprzytomnie, schwycił się oburącz za głowę i wrzasnął cienkim, przeraźliwym głosem:
— Psiakrew! Niema tu wody! Merde!
Nesser obejrzał się bezradnie. Spostrzegł połyskującą w mroku blaszankę, porwał ją. Była pusta. Wybiegł z czołówki do okopu. Jakgdyby z radością złośliwą gwizdnęły nad nim kule, posypały się z poza wału słupy ziemi i zafurczały w powietrzu wyrywane z niej kamienie.
Podbiegł do stojącego wpobliżu wartownika.
— Skąd braliście wodę? — spytał.
— Z pod plantu kolejowego. Przepływa tam strumyk, ale teraz nikt tam już przejść nie może. „Bosze“ ostrzeliwują tor; zamierzają oni zdobyć „Wąwóz Śmierci“... — odparł spieczonemi wargami, z trudem poruszając opuchniętym, szorstkim językiem.
Nesser znalazł lukę w okopie i wybiegł z niego. Znowu czuł w sobie napięcie nieznanych mu zmysłów; oczami, wbitemi w ziemię, widział wlepione w siebie źrenice setek Niemców, zaczajonych w pobliskiej transzy, prężył niewidzialne nici, łączące go z niemi, i biegł, przesadzając rowy i głębokie leje, instynktem niepojętym omijając duże głazy i sterczące z ziemi pnie. Wreszcie — plant i małe, płytkie źródełko... Zaczerpnął wody do blaszanki i szedł ku reducie, mozolnie wspinając się na zbocza pa-