Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

amonjaku. Wylał ze wstrętem zawartość manierki, wzdrygnąwszy się cały.
Spostrzegł to żołnierz, stojący wpobliżu, i zaśmiał się złośliwie:
— Myślisz, może, że dadzą ci tu pół litra Medoc’u, mon vieux? Łyknij tej polewy z gnijącego ścierwa i moczu! Wszystkie ruczaje pobliskie cuchną, jak kanały odchodowe, bo wszędzie pełno trupów, a przesiąknięta krwią i zabagniona przez ludzi ziemia gnije i cuchnie... Do łysego Belzebuba!
Zaśmiał się raz jeszcze i, zamiast śliny wyplunął pianę gęstą i klejącą się, która, nie oderwawszy się od warg, zawisła mu na brodzie.
Porucznik i żołnierze opuścili wreszcie wnętrze tunelu.
— Widzieliście? — spytał szeptem oficer, trącając łokciem Nessera.
Dziennikarz kiwnął głową.
— Rozumie pan, co to znaczy? — szeptał porucznik. — Przecież to istne piekło, gorsze od samej bitwy w rowach i na redutach... Przysłano tych ludzi na wypoczynek, aby do reszty nie oszaleli i nic, nic im tu nie dano!
— Tymczasem pragną oni tylko wody i gorącej zupy — odpowiedział Nesser. — Ani słowa skargi... Gdyby dostarczono im świeżej wody — cieszyliby się niezmiernie i, mam wrażenie, nie padłoby tu żadne przekleństwo...
— Właśnie! — zawołał porucznik. — To samo chciałem powiedzieć! Poczucie obowiązku i ofiarności dla ojczyzny ogarnęło wszystkich... Jesteśmy wielką nacją!
Słyszał tę rozmowę kapral, zmarszczył brwi i rzucił ponurym głosem prawie brutalnie: