Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już zamieniła Verdun w gruzy i pogorzelisko. Otoczyły one ze wszystkich stron i ukryły w swych zwaliskach betonowe ściany wrytych w ziemię fortów redut.
Na zburzonym i spalonym dworcu kolejowym przybyli żołnierze, zgromadzili się po raz ostatni i stąd, otrzymawszy rozkazy i przewodników, podążali w różne strony. Porucznik 101-go pułku wypytywał o coś kapitana-kwatermistrza z pliką map i rozkazów pod pachą
— Reduta N 1 trzyma się dotąd doskonale, — mówił kapitan. — Dziś jeszcze sygnalizowano stamtąd. Mogliśmy odcyfrować: „Będziemy się bronili do ostateczności. Niech żyje Francja!“ Djabeł z tego waszego kapitana Delverta! Dużo tam żołnierza macie?
Porucznik wzruszył ramionami.
— Nie wiem, ilu pozostało... — odparł niechętnym głosem i, dotknąwszy dłonią ronda pogiętego hełmu, odszedł.
Trzech ludzi skierowało się wzdłuż plantu kolejowego, na którym tu i ówdzie uwijały się grupy pracujących saperów. Porucznik, ujrzawszy oficera, podszedł do niego i zapytał:
— Czy nie moglibyśmy skorzystać ze środków przewozowych? Chodzi nam o jaknajszybsze połączenie z kompanją w reducie N 1 fortu Vaux.
— Za godzinę będę mógł służyć drezyną... — odparł uprzejmie oficer. — Tak czy owak musicie panowie doczekać się nocy. Inaczej — nie dojdziecie, — artylerja gra dziś na całego!
Oficer wskazał porucznikowi lejkowatą norę w zboczu nasypu kolejowego. Padł tam niedawno pocisk, a ludzie przykryli wyrwę staremi podkładami