Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na tym to szmacie ziemi naszej załamie się wkońcu pycha i brutalność wrogów, ugnie się przed duchem naszym jego tężyzna fizyczna i tu, tylko tu zajaśnieje pierwszy brzask zwycięstwa!
Miody porucznik, poeta prowansalski, — Joachim Gasquet, cisnął kepi na stół i zerwał się na równe nogi. Oczy mu płonęły, a twarz okryła się rumieńcem zachwytu i wzruszenia.
— Henryku Bordeaux, jesteś wspaniały, a tak bardzo kochany! — zawołał. — Czyż nie prawda, panie pułkowniku Gignoux? Czyż nie zgadzacie się ze mną, panowie? Cóż ty milczysz, Callies, dziecię wojny, natchnione przez Marsa i Bellonę, dumo St. Cyr?
Porucznik Callies uśmiechnął się. Jego jeszcze chłopięca, a zarazem ponad wiek spokojna i groźna nawet w chwili przyjacielskiej rozmowy twarz rozjaśniła się nagle.
— Ależ naturalnie! — odezwał się. — Przed godziną jeszcze mówiłem do Roberta Renard, że gdy kapitan Bordeaux zjawiał się u naszego pułkownika w Limey, — na całym naszym odcinku — od Pont-de-Mousson do Bois-le-Pretro, słońce świecić zaczynało, znikała zima i odlatywały wszelkie troski!
Henryk Bordeaux chciał coś na to odpowiedzieć, gdy nagle na sali powstał ruch a gwar znacznie się uciszył.
Jakiś kapitan-kwatermistrz przeciskał się przez tłum i wolał tubalnym głosem:
— Czy niema tu kogo ze 101-go pułku piechoty?
Tuż za nim szedł chudy, niemłody już, lecz barczysty żołnierz w pełnym rynsztunku. Miał na sobie wszystko nowe — zaczynając od trzewików i kończąc na hełmie.