Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Julja spuściła głowę na piersi i splotła ręce na kolanach.
— Pani życzyłaby sobie tego?! — powtórzyła panna Briard.
Hafciarka skinęła głową w milczeniu. Piękna panna zaśmiała się głośno.
— A więc pani nas swata?! Cóż za zabawna komedja! Ale, niech się pani uspokoi! Nigdybym za pana Nessera nie poszła! Czy pani wie, że był czas, kiedy interesował mnie, właśnie tem, że był zupełnie inny. Miał śmiałość, nie! — zuchwałość umysłu, a teraz, o ile wyczuwam, nie ma żadnej oryginalnej myśli. Wszystko pochłonęła niewytłumaczona odwaga fizyczna... Jakaś ascetyczna ofiarność, niezrozumiała, powiedziałabym, przygnębiająca, bo najeżona kolcami niemego wyrzutu... Zresztą pan Nesser w swoim czasie ciężko mnie obraził... Wyjechał z Piotrogrodu bez pożegnania... To było potworne, niesłychane!
Julja Martin szybko podniosła głowę i spojrzała na pannę Briard, potem na Nessera. Dziennikarz siedział oparty o poduszki i jakgdyby nie słyszał toczącej się rozmowy. Był zapatrzony przed siebie i zatopiony w myślach.
— Znużyłyśmy chorego... — szepnęła Julja do panny Briard i wstała. — Odchodzę...
Wyciągnęła do niej rękę. Nesser poruszył się nagle i powiedział.
— Niech panie pozostaną!... Jeszcze wcześnie... Słuchałem uważnie... nie jestem znużony... Myślałem o różnych dziwnych rzeczach... Zresztą wkrótce już rozstaniemy się... być może na długo... może nawet na zawsze...