Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panno Martin, jakżeż to poczciwie, że pani znowu...
— Przyszłam, aby zabrać obrazek Marji Louge... Panu już nie jest potrzebny, bo pan i tak nigdy się nie modli... — szepnęła.
— Przecież pani sama oddała mi ten obrazek? — spytał zdumiony.
— No — tak! Ale teraz potrzebuję go. Chcę się modlić za Marję, a przed tym obrazkiem pójdzie mi to łatwiej...
— Czy będzie się pani modliła i za mnie? — zapytał.
Skinęła głową.
— O cóż pani będzie prosiła Boga dla mnie?
— Żeby ta dama, co tu przychodzi, pokochała pana, jak... i żebyście się nakoniec pobrali... — mówiła szybko, plącząc się i nie patrząc na niego.
— Skąd pani wie, że panna Briard może mnie pokochać? — zaśmiał się wesoło.
— Ona musi pana kochać, bo pan ujął się za nią i był w jej obronie postrzelony! — wybuchnęła z jakąś rozpaczą.
— E-e! — machnął ręką. — Coś podobnego widziała pani, z pewnością, w kinie, panno Martin! W życiu — to całkiem inaczej się układa. Wie pani, co myśli o mnie panna Briard?
Julja spojrzała na niego niedowierzająco.
— Powiedziała, że nie jestem zdolny do wzniosłych myśli, a co?! — śmiał się Nesser.
— Gęś! — wyrwało się Julji, a rumieniec okrył jej twarz.
— Nie! — potrząsnął głową dziennikarz. — Panna Briard nie jest głupia. Ona jest bardzo inteligentna,