Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pewnego razu, ośmielony wesołym nastrojeni Nessera, schwycił go za rękę i szepnął proszącym głosem:
— Pan mi nie odmówi? Przyślę tu stenografistkę, a pan podyktuje jej swoje wspomnienia z pod Arras... Coś takiego mrożącego krew w żyłach, zapalającego wyobraźnię czytelnika!
— Bombę i racę — nieprawdaż? — spytał Nesser.
— O, tak! — westchnął pan Rumeur i zatrzepotał krótkiemi rączkami.
Dziennikarz uśmiechnął się i odparł:
— Nic z tego, mój szefie! Żadnej bomby i racy z moich przeżyć wykroić się nie da! Był sobie pewien ranny kapral, który się uwikłał w drut kolczasty — to z jednej strony, a z drugiej — korespondent „Hałasu Ulicy“ patrzył na to i myślał, że djablo niewygodnie wisieć na ostrych drutach i do tego z przestrzeloną piersią...
— No, no, dalej! — szeptał z namiętnością Rumeur.
— Dalej nic szczególniejszego nie zaszło! Reporter wyszedł z okopu, zdjął kaprala z drutów i przyniósł do swoich. „Bosze“ jakoś nie strzelali, być może, ładunków nie mieli, a może pożałowali kuli dla cywila i rannego, który i tak powinien był już oddawna się wykopycić.
— Ależ groziło to panu śmiercią! — wrzasnął zniecierpliwiony redaktor.
— Skądżeż znowu? — wzruszył ramionami korespondent. — Powiedziałem szefowi wyraźnie, że nieprzyjaciel nie strzelał do mnie.
— Do djabła! — zaklął Rumeur. — Ale mógł strzelać!
— Widocznie, nie mógł, bo w przeciwmym razie strzelałby, — uśmiechnął się Nesser.