Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dłoni rannego. Robiąc straszny wysiłek, cofnął rękę i zamknął powieki, wyczerpany.
Odczuwał wielką radość. Nie był już samotny, bo obok niego znalazła się ta niedawno obca, nieznana, a teraz tak bliska dziewczyna, pełna dobroci i współczucia. Mógł spokojnie umrzeć, wiedział, że zamknie mu powieki nie obojętna, surowa szarytka, lecz ta pełna życia, ruda hafciarka o długich, pięknych palcach, po których będą się toczyły łzy jej — łzy smutku szczerego. Myśli te przerwał nagle ostry niepokój, jakaś dręcząca obawa.
Julja Martin przyjechała do Boulogne? Mieszka tu cały tydzień? Musiała wydać dużo pieniędzy, ciężko zarobionych! Jakże się załatwiła z fabryką? Przecież w tak gorącym czasie nie mogła dostać urlopu? Może stracić zarobek! Co pocznie wtedy?
Znowu patrzał na bladą twarz i w piwne oczy dziewczyny i poruszał ustami, nie mogąc wydać szeptu nawet. Język nagle odmówił mu posłuszeństwa. Nie wiedział, że natura sama broniła go tym bezwładem przed nowym krwotokiem. Zamknął oczy i natychmiast opanowała go ciężka, niezwalczona senność. Gdy obudził się, na sali panował półzmrok. Paliła się wysoko pod sufitem jedna tylko lampa, owinięta w zieloną bibułę. Ktoś rzęził ciężko w ciemnym kącie, inny bełkotał niezrozumiałe słowa i, widać, miotał się, bo żelazne sprężyny łóżka skrzypiały i dzwoniły. Po grubym chodniku bez szmeru przesunęła się ciemna postać szarytki. Biały kornet cicho się poruszał, niby skrzydła dużej ćmy.
Nesser syknął. Szarytka stanęła i nadsłuchiwała. Gdy cichy syk dobiegł jej powtórnie, podeszła do łóżka rannego dziennikarza.