Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

atomy wirujące, rozgrzewając się do białości; zderzały się ze sobą, łączyły i znów odbiegały, odbijając się od siebie, jak kule prężne; nad skotłowanym chaosem podnosiły się i pałały łuny drgające, świetlne aureole, zorze migocące; lizały i cięły mrok błyskawice chyże, różnobarwne; wiry, plamy, smugi i tęcze wielorakie świtały i skrzyły się to tu, to tam, gasły i zapalały się dalej, wyżej a coraz jaskrawiej, coraz potężniej; w obłoki gazów zmieniały się potworne globy, obracając się zawrotnie; te znów wytryskały w słupy i zjawy ogniste, mknęły, machały płomiennemi żagwiami, gasły, a po chwili z nową siłą szalały w płomiennych skrętach, zwojach i skokach gigantycznych.
Przed zamkniętemi oczami nieprzytomnego Nessera kłębił się i burzył chaos. Tam i sam z zawieruchy ogni, odłamków światów i atomów wyłaniały się widma przedziwne i przerażające. W pewnym momencie z obłoków pary skotłowanej wychynął mały, mieniący się punkcik, — niedostrzegalna kropla wody. Z nieuchwytną chyżością napłynęły inne — i oto mała kropelka pęcznieć i wzbierać zaczęła aż stała się większą od globu ziemskiego i zawisła nad łożem szpitalnem na jednej cienkiej nici, na płynnym przegubie... Chwila — i zerwie się, runie, przytłoczy świat cały, zdruzgocze, na miał zmiele, zatopi... Wzrok chorej duszy nie widzi już groźnej kropli, zato natychmiast spostrzega inne zjawiska, a wszystkie tak olbrzymie i potężne, że ogarnąć ich i pojąć już nie może. Z wyżyn nieznanych bez szmeru toczy się wprost na chorego kula, rosnąca z każdym obrotem do wymiarów bezkresnych; w zenicie staje raptownie słup czarny o głowicy, sięgającej gwiazd