Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i... pozostać z nami? U nas tu — jak wszędzie! Religja wedycka występuje w komplecie swoich bóstw; mamy tu bowiem — Agni — ogień, Indrę — obłok i Suryę — słońce. Pierwszych dwóch dostarczają nam „bosze“, a słońce, nie licząc się z „ciężkiemi świniami“, świeci nam tak samo, jak nad paryskim asfaltem. Dziwne to jest, lecz prawdziwe! Nie mogę ci podać ścisłego adresu, bo „tatuś“ Delvert nie pozwala, pytaj więc o 101-szy pułk piechoty, a w 8-ej kompanji, jeżeli mi do tego czasu nie wpakują kulki do czaszki, znajdziesz zawsze ci przyjaznego Réne Gramaud.
— Co się stało z zagłębionym w sanskrycie, milczącym uczonym?! — pytał siebie Nesser, czując nieobjaśnioną radość i wzruszenie.
Odpisał natychmiast i w liście uroczyście przyrzekał, że wkrótce odwiedzi starych przyjaciół. Nazajutrz miał odjechać do Paryża. Chciał jednak przed opuszczeniem frontu pożegnać znajomych oficerów, znajdujących się w zdobytych transzach „labiryntu“. Odnalazł tylko dwóch. Inni albo polegli, albo zostali już ewakuowani do szpitali. W rowach panowała pomimo to niezwykła wesołość i beztroska. Dziennikarz przyszedł do wniosku, że ludzie stawali się podobni do roślin. Zdobyli oni świadomość krótkotrwałości życia i odrzucili troskę o nie. Jak trawa i kwiaty polne, co z jednakową obojętnością wyrastają na zacisznej łące i na polu, gdzie padały pociski, gdzie gniły i zarażały powietrze trupy zabitych, — tak też ci brudno-szarzy ludzie okopowi nie tracili wesołości z powodu zgonu lub ciężkich ran towarzyszy. Wiedzieli, że tak musiało być, i nie zagłębiali się w przyczyny i skutki zjawiska. Umarły odszedł, żyjący powinien żyć... do śmierci.