Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak! — potrząsnęła rudą czupryną. — Mówiłyśmy, że pan był jedynym człowiekiem, który przekonał nas, że na świecie nie jest jeszcze tak beznadziejnie podle...
Korespondent wzruszył ramionami zmieszany.
— No, wie pani! Powiedzieć coś podobnego o mnie — zawołał. — Przecież spowiadałem się już przed paniami, że jestem najpotworniejszym z ludzi — ani Bogu świeczka, ani djabłu ogarek!
Julja znowu potrząsnęła głową.
— Już ja tam wiem, co myśleć! — mruknęła — I Marja wiedziała... Ona się codzień za pana modliła... Jestem pewna, że jeżeli panu wszystko się udało — jej to sprawiła modlitwa!
— A pani to napewno nigdy nie westchnęła do Bozi na moją intencję? — zażartował.
— Ja tam nie jestem do modłów, bo nie mam w sobie pokory. Nawet Boga nie mogłabym o nic prosić — odpowiedziała poważnie, zapinając płaszczyk.
Wyszli na ulicę.
— Odprowadzę pana do domu — rzekła Julja.
Skinął głową w milczeniu i ujął ją pod ramię.
— Wie pan, dlaczego opiekowałam się Marją? — spytała.
— Z dobrego serca chyba... — odpowiedział Nesser.
— Nie! Dobre serce to — furda! Dziś — dobre, jutro — złe, zupełnie tak, jak pogoda. Opiekowałam się Marją i byłam dla niej dobrą, aby na świecie działo się sprawiedliwie.
— Nie rozumiem... — przyznał się dziennikarz.
— Bo to tak bywa... Jednemu — wszystko, innemu — nic! — rzekła. — Ja tam coś — niecoś od