Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

artylerji niemieckiej obserwacyjny punkt, ażeby naocznie się przekonać i sprawdzić, czy kapitan Langlois mówił prawdę; to oni podszepnęli mu, aby pod kulami wynosił z bitwy brodatych Bawarczyków; oni też zmusili go, aby, spoliczkowawszy kozaka, stał potem spokojnie wprost przed lufą jego rewolweru! O! Oni byli dla niego ziemi chyba genjuszami, nauczywszy go sztuki współczucia, miłosierdzia, przekształcenia myśli w czyn, którego chciałby uniknąć, lecz teraz już nie mógł, bo w nieznanych skrytkach jego serca znalazły się resztki łez, które dławiły go i paliły przed trupem pułkownika Brice’a! Oni jedni potrafili wywołać w nim namiętną rozpacz na zoranem polu, gdzie pomiędzy odwalonemi skibami tak wygodnie ułożył się rudy Wells, zapatrzony zimnym wzrokiem w niebo, choć ono mętne było, a na niem wykwitały białe obłoczki pękających szrapneli.
Ksiądz Chambrun i Marja jakgdyby ujęli go za rękę, podprowadzili do całej ludzkości i z uśmiechem łagodnym szepnęli mu do ucha:
— Patrz, to — rodzina twoja! Nie jesteś samotny!
Powoli doszedł był do zrozumienia, że każdy człowiek, czy to arystokratyczni Langlois i Brice, czy syndykaliści Mollin i Bluot, czy oszalała z rozpaczy matka niemieckiego oficera i stary robotnik w dziurawym kapeluszu, czy olbrzymi Senegalczyk i ten mały, jak dziecko, cieszący się ze swej ciężkiej rany, piechur rosyjski — wszyscy mogą w równej z nim mierze, odczuwać radość i cierpienie, myśleć o tych samych rzeczach i do jednego z nim dochodzić wniosku. Przerażała go ta mnogość jednakich uczuć i myśli, czyniła z niego część jakiegoś niezmiernego