Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

towne ruchy, niby drgawki potwornych kadłubów, i — znieruchomieją. Ha! W przeciągu miesiąca już nigdzie się nie da naprawić rewolwerów policji ani też karabinów pomagających jej wojsk. Czyż nie może powstać jakiś spisek sprzysiężonych ideologów lub obłąkańców, którzy potrafią wstrzymać bieg maszyn? Niezawodnie — nawet kultura mechaniczna nie jest zabezpieczoną od katastrofy! Istnieje ona do czasu, aż ludzkość wierzy w zbawienną rolę tego rogu obfitości wszelkiego dostatku.
O ileż bardziej należy się troskać i niepokoić o żywą olbrzymią maszynę ludzkości, złożoną z dwóch miljardów misternych, kruchych i wrażliwych kółeczek — ludzi. Wojna hula po Europie, po tym małym szmacie naszej planety, a w Indjach, w Chinach, na wyspach Melanezji, w Ameryce Południowej, w Abisynji, w murzyńskich wioskach Sudanu każdy wstrząs daje się boleśnie odczuwać. Mieszkańcy tych krajów nie znajdują już potrzebnych towarów, do których przyzwyczaił ich szukający rynków zbytu biały kupiec; w Indjach i Australji wymierają całe szczepy od dżumy i cholery, bo Berlin, Paryż i Londyn nie są w stanie dostarczyć niezbędnej ilości surowicy i środków leczniczych, a nawet część lekarzy odwołano na front, aby tam zaszywali wyprute wnętrzności, piłowali zmiażdżone nogi i ręce, wyjmowali z mózgu drzazgi kości; w Sudanie i na Hindustanie kolorowymi ludziom zagraża głód, bo najlepsi pracownicy dostali czerwone fezy i pasy, złote guziki, szare kurty i — z karabinami w ręku, śpiewając „Marsyljankę“ lub „God, save the King“, pomaszerowali do Szampanji i Flandrji, aby się stać nawozem, użyźniającym rolę białych ludzi...