Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

osoba zmiarkuje, że gdy rząd zechce, — każe, jak tej Marji Louge, czy jak jej tam — „szukać zapomnienia w zgiełku bitwy“, a „spokoju — w rozszalałym pędzie śmierci!“ Idźcie — gardłuje wtedy — i zdychajcie bez hałasu i skandalu! O, zarazo morowa! I to mówi tak zuchwale garstka ludzi, których (bywały czasy!) wleczono na latarnię lub wmig na sieczkę rąbano na pierwszym, lepszym placu! A my pokorni, jak barany, idziemy do szlachtuza, śpiewając na cały głos hymny narodowe! Skąd ta pokora, psia wasza krew?! To od was przyszedł ten zapowietrzony posłuch!! Oby was — burżujów...
Opryszek cisnął czapkę o ziemię i w gniewie kopnął ją ciężkim trzewikiem. Nesser oprzytomniał i wstał.
— Bywajcie zdrowi... — mruknął.
Drab, przestępując z nogi na nogę, skamlał proszącym głosem, w którym brzmiało bezczelne szyderstwo:
— Może litościwa osoba da coś biedakowi? Chora żona, dzieci...
Nesser wyjął z kieszeni jakąś monetę i, uśmiechając się, rzekł:
— Napijcie się absyntu, lub anyżówki, filozofie!
Opryszek zajrzał mu w oczy i spytał urągliwie:
— Przepraszam, że się ośmielam zapytać: czemuż to tak szlachetny i tkliwy gość sam nie wyruszył dotąd na „pole chwały“? Bary macie też szerokie i nogasy, jak się widzi? Hę?
— Mój czas nie przyszedł jeszcze... — odpowiedział Nesser cicho i pokornie.
— To niby rocznik? — dopytywał drab coraz bardziej drwiącym głosem.