Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi, wasza podłość zaraża nas, tylko, że temi oto wyświechtanemi portkami ukryć jej nie można, więc przez wszystkie dziury, cery i łaty wyłazi, jak gnój...
Nesser słuchał uważnie. Drab powtarzał jego własne słowa! Pochylił więc głowę i, jak niegdyś ksiądz Chambrun, cicho poruszał ustami, powtarzając:
— Prawda! Wszystko — prawda!
Drab posłyszał to. Ośmielony ostatecznie, usiadł obok na ławce i dalej rzucał zdanie po zdaniu, zacinając usta i mrużąc biegające, zezowate oczy:
— Przecież do takich nikczemnych czasów dożyliśmy, że aż się rzygać chce! „Wolność, braterstwo, równość“ — biją, niech im kat w oczy zaświeci, z każdego gmachu rządowego, z ponad każdych drzwi biura policyjnego, a tymczasem cóż widzimy? Rząd, nasz rząd, przez nas niby postawiony, ma prawo jednym zamachem pióra podzielić nas na zbrodniarzy, których policja nie śmie tknąć, i na takich, któremi wypycha po brzegi więzienia! Nie mogłem nigdy zrozumieć, dlaczego pierwszy, lepszy bankier ma prawo wycyganić od szlachetnej osoby pieniądze na przepadły interes, a ja nie mogę wyciągnąć tej samej osobie sakiewki z kilkoma marnemi frankami? Rząd panoszy się nad nami, popycha to tu, to tam, podług swego widzimisię, ogranicza nasze prawa, nakłada kary po sądach, pozbawia wolności, przez co wydziera nam prawo do życia, łupi ze skóry podatkami, aż burżuje nawet piszczą! Dobrze byłoby, gdyby te podatki szły na coś mądrego i pożytecznego, ale gdzież tam! Połowę, powiadają, rzuca rząd na karabiny, armaty, pancerniki, pociski, które pewnego pięknego poranku przepadną bez śladu, bo, niech szanowna