Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

namaszczone świeżemi sokami były te listki słabe, wpółrozwarte, niedawno z powijaków wypadłe.
Ciemnoszafirowe i fioletowe głębie wyzierały z pomiędzy pni nagich, gdzie-niegdzie mchem zielonym opasanych; tam i sam w świetle latarni bielał, jak zwida, posąg z kamienia. Z parku po przez korony drzew — płynęło senne krakanie wron, które z wieczora zapadły tu na nocleg...
Wspaniały, rozległy park... Wypieszczone, wyhodowane przez ogrodników kasztany i klony... Jakżeż inne są one od dębów tego lasku w Ardennach!... Ach, tam padł arystokrata Langlois, wili się, niby rozgniecione robaki, lub czołgali się ranni sankiuloci!...
Nesser zaczął myśleć na głos. Przed oczami jego sunęła daleka, zasnuta mamiącą mgiełką nieskończenie długa panorama.
— Ardenny... — szeptał. — Długie rowy strzeleckie, niby węże, opasują lesiste pagórki... Zgrzytają kulomioty i rzygają ogniem salwy, rozdzierając raz po raz powietrze, buchają słupy ognia, ziemi, kamieni. Padają ciężkie pociski, nadlatujące nie wiedzieć skąd. Łamią drzewa, pokotem kładą całe lasy, odłupują kawały skał, szarpią i rozrzucają wokół szmaty darniny, szczapy i skrwawione szmaty ludzkie... Któż to wytrzyma, któż nie drgnie i w obłędzie przerażenia nie wybiegnie z tych zawiłych, połamanych w zygzaki nor krecich, aby się ukryć w miejscu bezpiecznem? Byłem tam, widziałem wszystko!... Nikt się stamtąd nie ruszył. Sprawnie działa maszyna ludzka! Maszyna... i niema już tam człowieka! Stał się kółkiem, kręcącem się zgodnie z wolą sprężyny, której nikt nie widzi,