Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



JEDEN Z SIEDMIU.

— Chłopcy, pora spać! Co to za szepty po nocy? — zawołała matka ze swego pokoju, słysząc, że jej duma, siódmoklasista, muzyk i malarz Ludwiś, coś gorąco mówił półgłosem, a dwaj młodsi bracia od czasu do czasu szeptem mu odpowiadali.
— A więc przysięgacie? — spytał Ludwiś.
— Przysięgamy! — odpowiedzieli młodsi.
Potem wszystko ucichło.
Nazajutrz rano na kawę przyszli dwaj synowie, trzeciego nie było.
— Czemu Ludwiś tak się guzdrze i spóźnia? — spytał ojciec.
— Ludwik już nie przyjdzie... — odpowiedział, blednąc, młodszy z braci. — Poszedł na wojnę...
Upływa dzień po dniu. Zrzadka przychodzą kartki od czterech starszych synów, którzy oddawna są już w szeregach, lecz od Ludwika — nic.
— Taki słaby, chorowity, może gdzieś umiera w szpitalu? — ze łzami w oczach powiedziała pewnego wieczora matka.