Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/38

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.



    CZAROWNIK W OPAŁACH.

    Kapitan Rokicki i porucznik Powała-Leszczyński sunęli na czele niewielkiego oddziału konnych strzelców.
    Kapitan nie mógł ukryć troski na ogorzałej twarzy. Dostał rozkaz nabycia od chłopów owsa dla koni i prowjantów dla ludzi i to go dręczyło.
    Nie było to łatwe do wykonania, bo Poleszuki, podjudzani przez bolszewików, hardo się trzymali, starannie ukrywając po lasach i bagnistych kępach wszelkie zapasy żywności.
    — Bez strzelania się nie obejdzie... — mruknął, zwracając się do porucznika.
    Powała wzruszył ramionami i spokojnie odparł:
    — Tyle się strzelało już na tej wojnie, to postrzelamy sobie jeszcze trochę.
    — Wiecie, przecież, że dowództwo zaleca dobre stosunki z ludnością! — zawołał niecierpliwym głosem kapitan.
    — Zaczniemy po dobremu — odpowiedział porucznik — a, gdy już nic nie pomoże, sami weźmiemy, a pieniądze wójtowi włożymy za pazuchę.