Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widzę Pannę Najświętszą, Matkę Boga Zbawiciela w Niebiosach! Od tej chwili zacznie się zwycięstwo Polski! Za mną, dzieci!
Ksiądz, unosząc powyżej kolan sutannę, przebiegł drogę i wpadł w trawę na moczarach. Jakimś dźwięcznym, pełnym rozkazu głosem, krzyknął młody, szczupły, jak pacholę ochotnik:
— Naprzód!
I rzucił się za księdzem, trzymając karabin w ręku.
— To pani Szybowska! — mignęła myśl w głowie Lolusia.
Po chwili Loluś przebiegł też drogę, dogonił księdza i kobietę i uczuł pod stopami rozmiękłą ziemię.
Gromada harcerzy i ochotników pułku — wszystko co żyło, podniosło się z rowu i, przebiegając drogę, mknęło przez moczary ku nieprzyjacielowi.
Większość, nie mając bagnetów, porwała za lufy starych, zardzewiałych karabinów, i biegła, wymachując niemi, jak kijami przy grze w palanta.
„Czerwoni“, widząc atak, zatrzymali się, i po chwili ukryli się za nierównościami gruntu, skąd dali kilka salw.
Bez jęku, powoli, jak padający ścięty świerk, pa-