Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wówczas blada „mara“ — nieubłagane widmo śmierci i ciśnie chwastów gąszcz na grób słonecznej Huculszczyzny, co tajemnicą swoją wabi i omamia urody czarem i czaru mocą, jak ta dziewica leśna, pląsająca w mroku borów. A jednak... Życie pędzi wartem rozpętanym i porywa wszystko w wir swój rozszalały... Załamuje się już Hucuł — gazda, watah, sykmanycz i oryl zuchwały przy kiermie, załamują się niby daraby na głazach, zaczajonych w kipieli, gdy w mglistych zwojach „mraki“ szlaku i celu nie widzą. Trawą jałową porastać poczęło ich życie nieznane i dalekie, ni to połonina, w zaniedbaniu leżąca odłogiem. Do obcych ich duszom i żądzom osiedli zgiełkliwych coraz to przychodzą ze swej wierchowiny na poniewierkę tułaczą ci bajarze natchnieni, marzący o pięknej dziewicy i orle mocarnym — jej kochanku wspaniałym! Ale pędzi już i huka po płajach, grehitach i borach echo radosne, co chyże i śmiałe aż z nad Wisły przymknęło. To woli głos, co mocna jest jak skała Dobosza, jak stal, wykuta w ogniu czynu. Słuchajcie! Zagrały już trembity! Połoninny rusza chód!