Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy szałasie pasterskim

po brzegi. Huk na Hramitnym szaleje tak, że aż drżą w nim głazy olbrzymie. Probijna i „biła rika“ w mętnych wirach i lejach piennych, unosząc piony świerków i krzaki, z brzegów zerwane, mkną z pluskiem i sykiem gniewnym. Na świerkach strzelają ku słońcu zielone świeczki; na bukach i olchach skrzą się świeże listeczki, lepkie jeszcze i wonne. W zielonem runie po borach wyżynnych kują pieśń tajemną głuszce, całe w błyskach migotliwych swych pancerzy bogatych, ślepe i głuche w uniesieniu namiętnem. Furkoczą jarząbki, uganiając się po „zharach“ i tokując na suchej leżaninie. Z trąbieniem trwożnem i ostrym skrzydeł poświstem przeciągnęły spóźnione klucze gęsi i kaczek, na północ swój lot skierowując. Biały Czeremosz, znużony własną wściekłością i pędem zawrotnym, opada wreszcie i po zakosach rozpływa się w plosa spokojne. Na połoninach śnieg zwolna zanika, spod topniejących krawędzi płacht śnieżnych wyzierają krokusy, wpatrzone w słońce, i wtedy ożywia się bura szarzyzna traw,