Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciem, jak pocisk, pobliskie drzewa potrzaska i zmiażdży sztychara. To samo zdarzyćby się mogło i na odskoczni, gdyby świerk nagle się rozprysł i odłamkami strzelił w gromadę niedostatecznie ukrytych na uboczu ludzi. Wtedy krew zbroczy śnieg, zdeptany postołami, rozlegnie się krzyk zgrozy, lament, cichy szept modlitwy za konającego i jego głośne, urywane rzężenie. „Sowało“ skończone... Na porębie pozostały tylko gałęzie i kora. Koło rawasza — stosy zrzuconych belek. Podciągają wtedy konie i na krótkich, mocnych saniach — „korczuhach“ zwożą okrąglaki do kolejki leśnej lub na brzeg rzeki spławnej.
Na wiosnę inni robotnicy suchemi już gałęziami umocnią obnażony spych, popalą korę i do ziemi nowe ziarna świerków wrzucą z modlitwą. Podniesie się tu po kilku latach młodnik iglasty; w gąszczu jego ukryją się jasno-szare, martwe pnie porębu; zabrną tu jelenie i sarny, a tropem ich nadciągną drapieżniki, wykonując prawo kolejności życia i śmierci — nieśmiertelności szlak wspaniały i tragiczny. Rozbite ryzy spuszczono nadół. Widnieją tylko rowy i doły, któremi z gór biegł żleb dylowany. Na opadłem igliwiu lub w śniegu rdzewieje pęknięte ostrze siekiery. Opustoszała kołyba i już wygasła w niej watra oddawna niepodsycana. Czasami tylko zabrną tu narciarze i rozpalą ją nanowo, klnąc żartobliwie, że dym im oczy wyżera i oddech tamuje. Ona zaś, sycząc i potrzaskując wesoło, płonie, grzeje, oświetla czarne wnętrze „kołyby“ i coś opowiada, opowiada bez końca. Może o młodym szty-