Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sportowi, co żąda wyostrzenia i spotęgowania wszystkich zmysłów i sił. Tu w górach, mknąc w szalonym pędzie bez dróg i znaków, okryci śnieżną kurniawą, obojętni na ziejące, przepastne „jyzwory“, strome spychy i nagłe urwiska, czują, jak raduje się ich dusza, gdyż wie już, że wszystko, niby najlepsza i najsprawniejsza maszyna stalowa, działa dokładnie — mięśnie nóg, płuca, serce, oczy, kierująca wszystkiem wola i myśl błyskawicznie szybka i nie znająca lęku.


Czarnohora ośnieżona śni

O zmierzchu, gdy już granatowe cienie wypełnią po brzegi najgłębsze wąwozy i wchłoną ciemność borów, gdy zgasną szczyty, upieszczone ostatnim promieniem tonącego na zachodzie słońca, kiedy to pod wierchami snuć się poczną białe smugi i kłęby obłoków, co to niby kierdel owiec białych rozcieka się po zboczach i zsuwa po plecach kotłów, gdy na ściemniałem nagle niebie tam i sam migotać poczynają gwiazdy, a księżyc nieśmiało jeszcze posrebrza ośnieżone strzały świerków, przy watrze, płonącej w kolibie, zgromadzona brać narciarska gwarzy spokojnie.
O świcie po szlakach i ścieżkach rozproszą się wszędzie narciarze. Otwarta dla nich droga, bo płozy gonne, zgrzytając cicho po djamentowej naledzi, wszędzie się prześlizgną i do najdalszych dotrą zakątków. Toteż narciarze zaglądają do grażd i chat huculskich;