Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

reglach dziki brną w śniegu głębokim — czujne i cięte. Wszystko co żyje, opuszcza mateczniki głębokie, przywalone śniegiem, chyba tylko niedźwiedzica ciężarna i sadlista pozostanie w barłogu. — Do stogów, tkwiących po łąkach i carynach, skradają się sarny i łanie, jelenie grzebią śnieg kopytami po niższych połoninach, szukając paszy; wilki grasują po zaroślach wpobliżu posedków gazdowskich; łasice i kuny wślizgują się pod chaty, gdzie szczury i myszy mają siedlisko. Toteż w dzień i w nocy ujadają, warczą i wyją psy czujne i złe... Ujadają też z innej przyczyny... Po białych zboczach gór i po grani czarnohorskiej coraz częściej bowiem majaczą dalekie, drobne cienie, ciemne punkciki, szybko biegnące od szczytu do szczytu.
Tam na mglistej pustyni — silni i odważni ludzie białym śladem nart, ni to lemieszem ostrym tną pola śnieżne.

Pod nawisem
Nie po piękno krajobrazu przybyli tu z dalekich miast zgiełkliwych i zadymionych, bo prawie jednakowy wszędzie roztacza się przed nimi widok — czarne ściany borów i białe płaszczyzny. Wieczorem chyba, gdy na zachodzie gaśnie słońce, — zaróżowią się wierchy czarnohorskie, szkarłatem się powloką i fioletem, ale w tych krótkich chwilach zdążają narciarze do kolib i schronisk, a nawet, gdy niema innego wyjścia, — do staj i szałasów pasterskich, aby wypocząć po ciężkim i długim biegu, ukryć się przed groźnym