Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potworzył „połydycię“. Mokra siekawica jeszcze w listopadzie oblepiła białą polewą hałdy złomisk, pnie drzew na skraju puszczy, oddawna zwarzyła trawy na połoninach i zawczasu skoszonych „carynkach“.


Kozły

Nagle w nocy napłynęły od gorgańskiej Sywuli ciężkie chmury, sypnęły śnieżycą i w mig jeden białą, puszystą guglą okryły Czarnohorę od wierchów do dna najgłębszych wąwozów, gdzie zdjęte przerażeniem przycichły potoki warczące. Coś krąży dokoła wierchów, szybuje nad niemi i macha białemi połami szaty, od czego wiatr powstaje mroźny i kłujący. Wszystko dokoła znika pod białą powłoką, jarzącą się w słońcu miljonami skier i ogników, nawet w nocy, gdy miesiąc obiega ziemię, świeci się biały płaszcz gór tajemniczą poświatą niebieską, jak bezdenne „niawek“ źrenice. Znikają pod osypami śnieżnemi rumowiska szare, ostre iglice Szpyci i jałowy Reber wał. Każda skała, kamień, zwały głazów, przez lodowiec w popłochu i nieładzie porzuconych, okryły się puszystemi czapami — okrągłemi jak olbrzymie jajo.


Kociół pod Pożyżewską

Czapy osiadły też na łapach świerków i rozłogach jodeł; na czarnych gałęziach buków i olch wykwitły pęki sadzi białej; każdy badyl i najcieńszy pęd zgrubiał i zbielał