Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sła, którem oryle huculscy walczą z szałem rzeki, wezbranej gwałtownie. Powiesiwszy na sękatym „socharze“-słupku swoje torby z jedzeniem, bielizną i zapasowemi postołami, wkraczał kiermanycz na pierwszą talbę i siekierą czynił znak krzyża nad spławem, błogosławiąc każde bierwiono i mrucząc modlitwę — zaklęcie, aby bez straty w drzewie i ludziach doprowadzić mógł darabę szczęśliwie. Wiedział on dobrze, że w modlitwie tej nie wolno wspominać Matki Bożej, gdyż jest ona opiekunką dusz topielców, toteż nie wymawiał Jej imienia, o pomoc prosząc najgoręcej św. Mikołaja — patrona ludzi wód. Znał on prócz tej modlitwy jeszcze zaklęcia stare, talizmany i zioła, przynoszące szczęście. Skończywszy z modłami i czarami, podnosił rękę i drugar prawej kiermy ujmował w mocne dłonie. Wtedy pomocnicy kiermanycza spuszczali darabę z uwięzi i wypływali na strąd, gdzie pędziła wysoka fala rwącej z klauzy wody. W pianie mknęły daraby, w bryzgach zimnych, nurzały się w syczących, białych strugach wody, przelewającej się pod nogami ludzi, przewalały się po „skokach“, głucho łomotały o niewidzialne w zwarze kamienne zwaliska i ni to wąż wiły się wśród stromych skał. Przed oczami kiermanycza uciekały gdzieś zielone „kujawy“, bory, wioski, cerkiewki i zagrody. Ludzie przyglądali mu się, bo „fajno“ wyglądał ten kiermanycz na darabie, jak nigdy żaden inny