Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tego wystarczyło, aby stał się „swoim“ człowiekiem w taborze, to znaczy, że miał wyznaczone miejsce na tapczanie i mógł przychodzić do starej willi, zajmowanej przez cyganów, o każdej porze dnia i nocy, wiedząc, że dostanie szklankę gorącej herbaty z konfiturami, obwarzanki z anyżem i kminkiem, i że cyganie powitają go życzliwie i serdecznie. Młody Łotysz, chociaż ani z charakteru ani z poczucia surowej protestanckiej moralności nie mógłby się zbratać z cyganami, pozbawionymi etyki uznanej przez świat cywilizowany, zbliżył się jednak do nich z całą szczerością i porywem, czując się w ich gronie nie tylko spokojnym, ale nawet szczęśliwym. Lubił też gwarzyć z Zarą, wnuczką starego dyrygenta.
Ognista tancerka i solistka stała się od roku gwiazdą cygańskich chórów. Siwe, rozczochrane staruchy, wróżąc z kart, przepowiadały jej błyskotliwą przyszłość, wywołując w pamięci dawne dzieje, gdy to dla śpiewaczki Nataszy zrujnował się pewien wielki książę i chciał się nawet z nią żenić, lub też opowiadały o słynnej Wari, obecnej małżonce „najjaśniejszego księcia“ Sałtykowa... Istotnie, już ten i ów z młodych arystokratów zaczynał zalecać się do czarnookiej, zwinnej jak wąż dziewczyny, zasypując ją kwiatami i drogimi upominkami. Tabor jednak strzegł jej jak źrenicy oka, chroniąc przed czyhającym na młodą krasawicę niebezpieczeństwem fałszywego, źle obmyślonego kroku.
W tym to właśnie okresie książę Panin przywiózł do Starej Wsi swego nowego przyjaciela, którego nazywał pieszczotliwie — „Promyczkiem“.