Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wizować wdzięcznym, tęsknym głosem w obecności zwinnych tancerek o oczach, które na zawsze wchłonęły w siebie żar i blask słoneczny. Nie obchodzili go ci ludzie, prawie nie widział ich nawet, zaledwie wyczuwając obecność żywych istot, do których mówił chętniej niż do posągów z marmuru i brązu lub do szeleszczących liśćmi klonów w parku swego pałacyku.
Cyganie, wychodźcy z legendarnej krainy, do której nie było już powrotu, bo drogę do niej zatarły burzliwe dzieje ludzkości, — bezpańskie włóczęgi, ci bezdomni, owiani siwymi tradycjami, przepojeni zabobonem i prawem niezrównanej wolności, wrogiej tragicznie sztywnym kodeksom cywilizacji, te czarnookie kobiety o krwi skwarnej i niepohamowanej dumie istot, nie znoszących żadnych więzów i przymusu, rozumieli go po swojemu, lecz może najlepiej i najłatwiej.
„Książę Roma“, jak go nazywali pomiędzy sobą, nie był dla nich ani prorokiem ani geniuszem, uważali go za uosobienie wszystkich swoich zatajonych, mistycznych marzeń, w których pławiła się ich tęsknota bez jasnych dążeń i celów. Słuchali go z rozrzewieniem jak wyznawcy bliskiej ich sercu wiary i lubili za jego namiętne lub rzewne improwizacje, jak te złociste obłoki, topniejące w słonecznej mgiełce w godzinie pogodnego zachodu.
Do nich to wprowadził Panin czarnowłosego i ciemnookiego Lejtana. Wesoły, delikatny chłopak posiadał dużo naiwności, lecz miał za to szczere, czyste serce i piękny głos barytonowy.