Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie potrafię dziś panować nad sobą i wypaplam całe zajście z Wiliumsem, psując może nasz wzajemny stosunek — pomyślał w pewnej chwili.
Ucieszył się, ujrzawszy tramwaj, zdążający do Starej Wsi. Często bywał tam z Paninem, odwiedzając mieszkających w tej dzielnicy cyganów. Wolał zetknąć się z przyjacielem w towarzystwie, gdzie łatwiej by mu przyszło ukryć zdenerwowanie i wzmagający się niepokój. U cyganów nie zastał jednak Panina.
— Książę nie przyjeżdżał dzisiaj — oznajmił mu stary cygan, dyrygent chóru, i uśmiechając się chytrze dodał: — Może pan zaczeka na niego?
Ernest schwycił starca za rękę i ściskając mówił:
— Zatelefonujcie do niego i poproście, żeby tu przyjechał! Muszę się z nim zobaczyć koniecznie!
Księcia jednak nie było w domu. Lejtan postanowił zaczekać na niego w taborze, gdzie Panin ostatnimi czasy bywał codziennie.
Młody książę lubił spędzać wieczory u cyganów. Uprzejmie i chętnie przyjmowali oni hojnego, arystokratycznego gościa, od dawna zadomowionego w ich taborze. Przyjeżdżał i leżąc na tapczanie, pił herbatę i przemawiał do siedzących na kobiercu cyganów i cyganek. Mówił o słońcu życiodajnym i potędze jego wszechwpływu, o wyczuwanej przez ludzi mglistej tęsknocie do jedynej, symbolicznie utajonej w nim, a niewzruszonej prawdy, o porywach i wędrówkach dusz, dążących ku nieznanym szczytom, bez wytchnienia a bezwiednie poszukujących wyśnionej krainy szczęśliwości. Książę Roman lubił marzyć na głos przed tymi smagłymi śpiewakami i muzykantami; impro-