Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie się przyglądało, rotmistrz Idzi Kalinowski i dwie roty ochotnicze zdala Homony obeszły i na tyły Rakoczemu wpadły, zamieszanie szerząc i zgiełk wszczynając straszliwy.
Odbił się Rakoczy, lecz, ledwie odetchnął z ulgą, nowe roty obóz obsiadły i szczypały zażarcie, a jedna nabrawszy rozpędu wielkiego, aż do namiotów starszyzny dobiegła, skąd tymże pędem wyleciała, przewracając, siekąc wszystko na swej drodze i tracąc wodza swego, zuchwałego nad miarę imć pana Grzesińskiego, dawnego rękodajnego hetmana Stanisława Koniecpolskiego.
Zrozumiał tedy Rakoczy, że zamęczą jego wojsko lotne pułki polskiej jazdy, więc musi na rozgrywkę pójść krwawą, przeto nazajutrz, 13 listopada walną wydał bitwę.
Atak huzarów odpierał pan Rogawski raz po raz i ścigał, lecz natrafił na czworoboki piechurów, którzy z muszkietów prażyli srodze. Zdumiał się hetman lisowczyków, owych drabantów ujrzawszy, bo oprócz hajduków pojmał janczarów tureckich i pojął, że sułtan księciu siedmiogrodzkiemu — chrześcijaninowi, w pomoc przeciwko chrześcijanom posłał posiłki, które pod godłem półksiężyca walczyły.
Zatroskał się hetman Rogawski, a nie dlatego, żeby strach go za serce schwycił, ino — przypomniał sobie przestrogi wielkiego hetmana koronnego, aby sułtana nie podrażniać i do czynów szalonych nie pobudzać.
Jednak — stało się! Tureckie wojsko spotkał i wiedział, że znieść je musi, bo wolał przecież to, niż z pola ustąpić.