Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mówisz, jakbyś z książki czytał, Jędrku! — dodał pan Walenty Rogawski i ręce ni to w rozpaczy ścisnął, aż stawy zachrzęściły.
— Wiem ci, że prawdę rzekłem! — ciągnął dalej młody rotmistrz. — Wiem też, iż w dobie wojny karni jesteśmy, boć, może bez wiedzy naszej czujemy, że ino posłuchem od zagłady salwować się możemy. To tak, jak dobry bachmat! Gdy go ściśniesz, bracie, ostrogami, przejedziesz przez boki nahajem rzemiennym, pędzi jak wypuszczona strzała, z drogi nie skręcając, wprost przed siebie, czy to w ogień, czy w wodę... Niechno wsiądzie na tegoż bachmata człek w porze spokojnej, pojedzie powolnie, po stronach zerkając na kraśne dzierlatki miejskie, lub przyjaciół pozdrawiając i z nich dworując, konisko zacznie niezwłocznie łbem potrząsać, a dęba stawać, a nogami przebierać... Tak i szlachecka brać! Na wojnie — dobrze, in pace — od Tatarzyna gorsza! Zrozumiałem to, jakby mi łopatą do głowy włożono... Chciałem pana Wolskiego do spotkania zbrojnego provocare i — usiec, aż tu błysnęła mi myśl: innych oskarżasz, a spróbuj — no, chłopie, pro bono patriae urazy własne ojczyźnie poświęcić i innemi argumentami, nietylko przeogromnym kułakiem, do zgody i zrozumienia doprowadzić, no, i uczyniłem, com zamyślił, a Staszek Krupka skutecznie mi w tem elokwencją i żarliwością swoją sekundował...
— Statysta! Statysta! — dziwował się szczerze pan Jarosz i wypukłemi, niebieskiemi oczami w poważną twarz przyjaciela zaglądał.
— Chodźmy do gości! — zawołał pułkownik Rogawski. — Upiję się dziś na umor! Dalibóg, najszczę-