Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Eh, gdzież tam?! — odparł młodzian. — Przecz od serca ściskam, po bratersku!
Pan Wolski narazie krzywił się pogardliwie na tak niepolityczne sentymenta młodego rotmistrza, lecz ten coś mówił do niego, więc udobruchał się szlachcic-zawadjaka, ohurnik okrutny, i też jął ściskać junaka i po policzkach raz po raz całować.
Widząc to, pułkownik Rogawski, uradowany mocno, zakrzyknął:
— Waszmościowie, mili druhowie! Suponuję, iż dziś jeszcze goniec hetmański do mnie przybieży z pismem odręcznem pana hetmana wielkiego; przeto rada moja będzie, aby nasze układy po odczytaniu continuere. Tymczasem w braterstwie panów Wolskiego i Lisa, naszego przyjaciela, dobry widzę omen, który oby na pożytek ojczyźnie wypadł rectissimo modo! Pokornie przeto proszę waszmościów do mojej kwatery, aby tak szczęśliwy casus miodem uczciwym, co mi z Pomorza znajomek mój, pan Krokowski, wczoraś przysłał w upominku, polać i umocnić!
Poprzedzani przez ochoczych piwoszów i na napitki wszelakie, aby co najmocniejsze, łakomych panów Kopaczewskiego, Rusinowskiego i strażnika obozowego Krupkę, przezwanego w wojsku „garńcem“, za nigdy nieugaszone pragnienie, panowie wychodzili z sali radnej, a pułkownik Walenty Rogawski i pan Jarosz Kleczkowski przystąpili do rozpromienionego pana Andrzeja i w ramiona brali mówiąc:
— Ależ statysta z ciebie, Jędrku, ho, ho! Daleko zajdziesz! Ugłaskać takiego raroga, no, no! Toż to my z nim ani na włos sprawy nie posunęliśmy, choć „ty, siadłszy, płacz“! Tyś mu do rozumu przemówił, niby