Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sinowski, Stanisław Strojnowski, Idzi Kalinowski, Stanisław Jędrzejowski, strażnik obozowy, rotmistrz Stanisław Krupka, i w ramiona przybyłego towarzysza bojowego brali.
— Z nieba się nam zwalił Jędrek! — wołał uradowany pan Walenty Rogawski.
— Toż to właśnie mu stante pede na spotkanie rzekłem! — odpowiedział pan Jarosz.
— Takich eo tempore najwięcej potrzebujemy! — dodał rotmistrz Strojnowski.
— Panowie pułkownicy, waszmościowe, nie czas na wylewy swoich sentimenta! — krzyknął pan Wolski, uderzając pięścią w stół. — Ten panek może w sieni poczekać, aż narady nasze ad finem doprowadzimy, bo tu de salute patriae, waszmościowie, chodzi. Ad rem! Ad rem! Cito, citissime!
Pana Andrzeja nagle coś poderwało. Podniósł głowę nad otaczającymi go kołem rycerzami i rzekł dobitnie:
— Cichaj-no, mopanku, bo skrzeczysz nieprzystojnie przy hetmanie naszym.
Wszyscy umilkli, czując nadciągającą burdę.
— Jestem Aleksander Wolski, nie żaden „mopanku“, zakonotuj sobie, asan! — odparł biały, niby mąką przysypany szlachcic i podniósł się z ławy.
— Nie ciekaw jestem rodowodu — odezwał się pan Andrzej. — Ino widzę, żeś nieużytek i gbur, bo zuchwałość masz w grubjański sposób do znakomitych ludzi bitewnych przemawiać, jako równy do równych.
— Cóż to za pycha, proszę? — zapytał pan Wolski, marszcząc brwi.
— Żadna to ci pycha, ino prawda goła, bo my tu, jak stoimy, wojnę całą na sobie dzierżyliśmy, gdy