Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a z nim inny — takoż graf — Humanay, o którym powiadają, że na Węgrzech urząd Judex Curiae[1] sprawuje i cesarzowi Ferdynandowi miły jest oddawna, jako że w jego zaprzęgu haruje.
— Czegóż chcą ci grafy? — spytał rotmistrz.
— Pospolicie nic o tem nie wiadomo do tej pory, ale gadka już idzie, że w sukurs sobie lisowczyków na Węgry zamanić chcą, bo tam nad cesarskimi drużkami już strzecha gore...
— No i cóż? Jak rozsądził hetman nasz? Co w myślach mają pułkownicy? — dopytywał pan Andrzej.
— Słyszałem jednem uchem w kancelarji hetmańskiej, że pan Rogawski radby do raju, ino djabeł za nogi ucapił i — nie puszcza. Trza bowiem waszmość panu wyeksplikować, iż hetman nasz z trudem w karbach swawolne wojsko utrzymuje, no i utrzymałby, bo już siedmiu pro exemplo ściąć kazał...
— Przebóg! Za co? — zawołał rotmistrz.
— Byli to panowie Lipiecki i Susza-Suszański z ciurami ich — objaśniał towarzysz stłumionym głosem. — Przybyli niby to z odwiedzinami do dworu pana Gąsienieckiego, ale rwetesu narobili, gwałtu się dopuścili, a ciurowie dwa piękne bachmaty uprowadzili.
— Pojmuję! — mruknął pan Andrzej. — Po sprawiedliwości postanowił pan Walenty Rogawski! Mów, wasze, dalej, słucham impalienter!

— Tedy zaczął się naradzać z grafami pan Rogawski, aby to żołd wypłacono wojsku przystojny i terminu zaciągu dochowano bez krętactwa nijakiego. Byłoby doszło do zgody i causae restrictio, gdyby nie

  1. Najwyższy sędzia królestwa.