Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pułkownik przemówił:
— Waszmościowie, druhowie starzy, towarzysze! Żeby sporów nie było nijakich, tu przed wami wręcz urbi et orbi oświadczam, że buławy się zrzekam, bo wieńcem cierniowym — oddawna mi ta buława! Ino powiem wam, co mi sumienie rycerskie nakazuje, aby nikt nie rzucił mi obelgi w oczy, żem prawdę ukrył. Słuchajcież, bo z czystego serca płynie mowa moja! Za zapomnienie obyczajów rycerskich, które w glorji utrzymywały oręż polski, za swawolę niecną, za bogactw żądzę, za ojczyzny niemiłowanie, za zbrodnie wszelakie, za rozpustę, za prawa łamanie codzienne — invidia i pogarda własnego narodu spotkała nas...
— Toż my mu za to gardzieli i kies nie mało naprali!... — rozległ się głos bezecnego watażki, Mszałskiego, i śmiech w jego bandzie.
Pułkownik oczy nań skierował surowe i dalej mówił:
— Do tych się zwracam, co uszy mają polskie i sumienie też! Chciałem wojsko nasze sławą nieśmiertelną, godną naszego nieodżałowanego hetmana Lisowskiego, okryć w tej ziemi i na tej wojnie. Srogi byłem, nieugięty, na straży czci i obyczajów stojący w dzień i w nocy. Nie w smak wam to, ergo odejść muszę...
— Odchodź, śluzów wylewać nie będziemy! — krzyknął młodszy Kowalkowski.
— Gdybyś, taki synu, całkiem sczezł, to i tak dobra! — dodał Paszkowski, dawny woźnica obozowy, a teraz towarzysz i łupieżca.
— Kleczkowskiego chcemy! Jarosz pułkownikiem!
— Nie! Nie! Jędrzejowskiemu buławę dać!