Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział XI.
Szlakiem miłości.

W obozie lisowczyków nie zastał młody rycerz hetmana.
Pułkownik Rogawski z całem wojskiem wyruszył ku Koszycom, gdzie Gabor Bethlen, wzmożony nowemi posiłkami tatarskiemi i tureckiemi, rozpoczął wojnę, aby utraconą przewagę nad cesarzem pozyskać. W obozie znalazł pan Andrzej tylko setnię pana Grzegorzewskiego z Piotrkowa, bo towarzysz chory srodze był, a więc pan Rogawski zostawił go dla obrony taboru na wypadek złej przygody.
Pan Grzegorzewski jednem uchem tylko słyszał o porwaniu pani Wolskiej z córką i objaśnił junakowi, gdzie ma odnaleźć pałacyk, przez pana Aleksandra zajmowany w Wiedniu, tuż obok katedry świętego Stefana.
W stolicy dowiedział się pan Andrzej o wszystkiem od służby, bo pan Wolski z hetmanem pod Koszyce był pociągnął.
Ochmistrzyni, sędziwa pani Klementyna Porębska, z płaczem opowiedziała, że ledwie pan Aleksander na wojnę poszedł ze swymi ludźmi, niejaki graf Szaufburg, marszałek dworu cesarskiego, sprosił do siebie gości na zabawę, a po panią Krystynę i pannę Basię przysłano karocę dworską. Panie pojechały i odtąd nie powróciły.
— I cóż, waśćka, nie narobiła krzyku? — spytał junak, groźnie marszcząc brwi.
— A jakżeż, mój jegomościu, a jakżeż! — zawo-