Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w jarach gór Marsowych, cała ludność ciągnęła do Polaków na skargę, że wojska kneziowe bydło i konie im pobrały, przybywali ministrowie kalwińscy dziękować, że ich świątyń nikt nie ruszył; przyprowadzano zbrodniarzy, aby junak polski sądził ich po sprawiedliwości; młode chłopaki i dziewuchy biegły co wieczora do obozu, aby zabawić się, wyhasać, natańczyć dosyta.
Powtórzyło się tu kubek w kubek to samo, co w Karpatach lisowczykom się przydarzyło. Narazie młodzież, a później i starsi ludzie tłoczyli się do dziarskich, beztroskich, do wypitki, tanów i szabli ochoczych Polaków.
Rozlegał się śmiech wesoły, gdy usta otwierał czupurny, filuterny setnik Chomik; tańczono aż ziemia drżała, gdy pan Biernacki ciął od ucha smyczkiem; słuchano w milczeniu rzewnem dźwięcznego głosu imć pana Kruszewskiego z Kruszewa; podziwiano celne strzały z łuku młodego pana Jaxy-Bychowskiego i siłę nadprzyrodzoną wachmistrza Drzazgi, który siedząc na kulbace, rękami chwytał gałąź dębową, a wtedy konia, krzywemi nogami ścisnąwszy, podnosił i wraz z nim zawisał na mocarnych ramionach.
Lisowczyki też dobrze się czuli wśród wieśniaków, bo ci z własnego popędu beczwy z piwem piennem przywozili i gąsiorki z winem wcale przedniem, baby przynosiły gęsi tuczone, a ta i owa, wieprzka, na powrozie uwiązawszy, do obozu przywlekła.
Rotmistrz zaś o wszystkiem, co się działo wokół, od ludzi rolnych wiedział; biegli do niego chłopi z wieścią, że z tej lub innej strony Hohenloemu posiłki nadciągają, a junak podchodził je, znosił i tabory