Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niczego miasta, pokaranego za podstęp i zuchwalstwo grafa Thurna.
Nie spełniły się jednak obudzone przez druha nadzieje pana Andrzeja Lisa.
Pułkownik Rogawski, wyściskawszy junaka i pochwałami obsypawszy, zamknął się z nim w izbie swojej i przemówił doń głosem poważnym i przenikliwym, na którego dźwięk najzuchwalsi nawet bledli i prostowali się mimowoli.
— Słuchaj, Jędrek! — mówił pan Rogawski. — Jesteśmy druhami do ostatniego tchu. Tak sobie przysięgliśmy tam, wśród śniegów, w mroźną noc na Rusi po sieczy lutej... Nie zapomniałem o tem, a i ty pamiętasz. Powierzam ci tajemnicę, o której z nikim dotąd nie mówiłem. W wojsku źle jest i z takimi drapichróstami wielkich rzeczy nikt dokazać nie zdoła! Nie na rycerską sprawę tu przybyli ci pankowie z pod ciemnej gwiazdy i hałastra, co się katom ze stryczków urwała, ani na świętej wiary katolickiej obronę zbiegli się tu, ale dla rozpusty, łupu, swawoli!... Już ten i ów z rotmistrzów do nich przystaje, ucha nadstawia chętnie i ich oczami na sprawy spogląda... Idzi Kalinowski, Jędrzejowski, Moszczeński, ba! nawet stary druh — Jarosz krzywo na mnie patrzą i boczą się, że to nie pozwalam kościołów luterskich i kalwińskich łupić, że za krzywdę, czynioną niewiastom i dzieciom, hultajstwo wieszać rozkazuję, że za znalezione srebro i złoto, po świątyniach kacerskich pobrane, batami siec każę bez litości... Rokosz węszę w wojsku, a tymczasem ważne zachodzą sprawy, Jędrku. Ino na rycerskich ludziach polegać mogę, bowiem inaczej i tu niesławą i hańbą imię polskie okryjemy, a ladajaki plu-